ADV
blank
Wiadomości
Trending

Spacer historyczny ulicami Szczepanowa. Pamięci Józefa Kozuba / zdjęcia

Wakacje już rozpoczęte, więc może warto wybrać się na spacer, poznając przy tym, jakie dramaty przeżywali niegdyś dawni mieszkańcy? Jeden z nich wydarzył się w Szczepanowie w 1944 roku.

Galeria zdjęć / Tarnowski Gość Niedzielny <==

Mateusz Koczwara, rodem ze Szczepanowa, historyk z wykształcenia i regionalista z zamiłowania, zaprosił mieszkańców regionu do udziału w spacerze historycznym po centrum miejscowości. Bohaterem jego opowieści był Józef Kozub ps. Gładysz, Tata, żołnierz Armii Krajowej, który zginął 9 czerwca 1944 roku. Powodem, by przypomnieć jego postać, ale też zaangażowanie miejscowych w walkę z okupantem niemieckim, była 80. rocznica śmierci partyzanta.

Pierwszym przystankiem był szczepanowski rynek z urokliwą studnią, odrestaurowaną co prawda w 2003 r., ale za to wiernie, dzięki czemu można było przywołać czas sprzed ponad 80 lat.

– W 1939 r. – opowiadał Mateusz – mieszkańcy Szczepanowa i okolic wiedzieli, że wojna wisi na włosku i raczej spadnie im na głowy. Mimo to byli nastawieni optymistycznie. – Taki był przekaz rządu, który wzmacniał ten optymizm – podkreślał historyk. Polska miała też gwarancje bezpieczeństwa ze strony zachodnich sojuszników.

Skoro konfrontacja wydawała się nieunikniona, trzeba było się do niej przygotować, choćby przez zorganizowanie w Szczepanowie w sierpniu 1939 r. kursu pierwszej pomocy, który przeprowadził Polski Czerwony Krzyż.

Wojna dotarła do regionu bardzo szybko. 8 września Niemcy byli w Brzesku. Wcześniej zbombardowali pociągi w Słotwinie i Maszkienicach. Jechali nimi uciekinierzy z zachodu kraju. Niedaleko, bo pod Radłowem, polscy żołnierze stoczyli z Niemcami walkę, nazywaną dzisiaj bitwą radłowską. Po domach krążyła pogłoska, że najeźdźcy będą wcielać mężczyzn do swojej armii, dlatego niektórzy zaczęli uciekać na wschód Rzeczypospolitej, licząc, że tam przeczekają najgorszy czas. Jak się okazało, ten czas szybko ich dopadł, bo 17 września Rosjanie zaatakowali Polskę od wschodu i trzeba było stamtąd wracać do domu, by nie dostać się w ręce kolejnego wroga.

– Mimo pogarszających się nastrojów, ludzie zaczęli gromadzić broń, która później służyła partyzantom. W regionie działały różne ich grupy, które odzwierciedlały przedwojenne sympatie polityczne – opowiadał Mateusz.

Jedną z nich była Narodowa Organizacja Wojskowa. W jej ramach w Szczepanowie działała placówka „Św. Stanisław”. To dość niezwykły patron.

– Ale tutaj zrozumiały, bo mieszkańcy Szczepanowa mieli wielką cześć do swojego świętego rodaka i byli z niego dumni – podkreślał historyk.

Grupą dowodził Jan Wolsza ps. Przyborowski. W skład oddziału wchodził też Józef Kozub ps. Gładysz, Tata. To byli młodzi mężczyźni. Józef nie miał wtedy nawet 30 lat. Był żonaty z Marią, miał dwoje dzieci – syna i córkę.

Żołnierze NOW, a później Armii Krajowej prowadzili głownie działania dywersyjne na tyłach wroga. Prowadzili nasłuch radiowy, zadania wywiadowcze, przekazywali meldunki, rozprowadzali prasę podziemną. Bywało jednak, że przygotowywali dużo bardziej ryzykowne akcje, polegające m.in. na wymierzaniu kar za współpracę z Niemcami.

– Od 21 czerwca Generalne Gubernatorstwo uznano teren partyzancki i bandycki. Dawało to prawo do odwetu za każdego zabitego Niemca. Każdy oficer mógł rozstrzelać od 50 do 100 osób, a dowódca dywizji mógł nakazać spalić całą wieś. Trzeba też wiedzieć, że robił to też Wehrmacht, który wcale nie był jakąś łagodną dla Polaków niemiecką formacją wojskową – mówił Mateusz.

Partyzanci mieli kryjówkę w jednej z cegielni znajdujących się za cmentarzem parafialnym w Szczepanowie. Pod ziemią w szopie, gdzie była suszona surowa cegła, żołnierze wykopali zygzakowaty tunel, tak ciasny, że trzeba się było czołgać, by go przejść. Trzymali tam m.in. radiostację i broń.

– Z jednej strony była to dobrze przygotowana kryjówka. Z drugiej – miała niesprzyjające położenie, bo daleko od lasu. W przypadku otoczenia przez Niemców ucieczka nie była możliwa – opisywał historyk.

8 czerwca 1944 r. Józef, po przekazaniu meldunków, przybył do kryjówki w cegielni. Niestety, był obserwowany. Nazajutrz, 9 czerwca, przy szopie pojawiło się trzech niemieckich żołnierzy, którzy wiedzieli, że ktoś jest w środku. Jeden z nich próbował przedostać się do środka, ale nie mógł tego zrobić z karabinem przygotowanym do strzału. W szamotaninie Józef wydarł wrogowi broń, a ten wycofał się, żeby wezwać posiłki. Kiedy przybyły, Niemcy podpalili szopę, próbowali się dostać do schronu pod ziemią. Józef nie miał szans, by się wydostać, udało mu się, co prawda, wezwać radiem pomoc, ale ta nie mogła pojawić się na czas. Nikt nie wie, jak zginął – jedni mówią o samobójstwie, które miał popełnić. Wiele wiedział i nie chciał narazić swoich na śmierć.

Tymczasem Niemcy – relacjonuje Mateusz – wezwali strażaków z OSP ze Szczepanowa, by ugasili pożar i wydobyli, jak się później okazało, ciało zmarłego. Okupanci kazali rozpoznać mężczyznom, kto to jest. Nikt nie puścił pary z ust. „To Żyd” – powtarzali uparcie, prosząc wreszcie o wypuszczenie.

Niemcy chcieli ich upić, żeby rozwiązały im się języki, ale nie udało im się. Postanowili ich rozstrzelać. Na szczęście Godawa, granatowy policjant, uprosił ich, żeby wezwali mieszkańców i zrobili rozpoznanie. Wśród zwołanych mężczyzn był mój dziadek Franciszek Wielgosz. Sytuacja była dramatyczna, bo okazało się, że Józef miał na szyi medalik, nosił też kurtkę, którą wszyscy we wsi znali, a mimo to udało się szczepanowiakom przekonać Niemców, że zmarły to ktoś obcy.

 – To musiała być jakaś mgła, która opadła im na oczy, może to cud zdziałany przez św. Stanisława, który zaślepił Niemców? – zastanawia się syn Franciszka – Stanisław, który miał wtedy 8 lat.

W mieszkańcach Szczepanowa, a zwłaszcza najbliższej rodziny Józefa żyje jednak inna historia, równie niezwykła i dramatyczna. Można by na jej podstawie nakręcić epicki film z wielką miłością i jeszcze większą odwagą w tle.

Kiedy uczestnicy spaceru zebrali się przy cegielni, a raczej na miejscu, gdzie kiedyś była, mogli usłyszeć nie tylko opowieść Mateusza o ostatnich chwilach J. Kozuba, ale też świadectwo Danuty Wędrychowskiej.

 – Józef był bratem mojego ojca Mieczysława – opowiadała kobieta. Historię śmierci wujka, a także to, co było potem, zna z ust taty oraz ciotki Marii, żony Józefa.

– Niemcy kazali przewieźć na wozie ciało Józefa na rynek w Szczepanowie w celu rozpoznania, kim jest zabity. Tato opowiadał, że wszyscy wezwani mieszkańcy wsi, w tym żona zmarłego, musieli zadeklarować, że nie znają tego człowieka, że to nie jest ktoś stąd. Podobnie mówiła nam Maria, żona Józefa, bratowa ojca, którą odwiedzaliśmy w Szczepanowie za jej życia – opowiadała pani Danuta.

Tę wersję potwierdzają też wnuczki Józefa, o którym opowiadała im babcia Maria, żona Józefa.

– Babcia często wracała do tego wydarzenia, kiedy zawołano ją, by zobaczyła ciało. Trudno sobie wyobrazić, co musiała czuć, kiedy musiała wyrzec się, że zna leżącego, że to jej mąż. Gdyby się przyznała, z pewnością by zginęła, nie tylko zresztą ona. Później wiele razy urządzano w jej domu rewizje, szukano broni. Nie zapomnę jej opowieści o nadlatujących samolotach. Uciekała wtedy z domu razem z dziećmi, żeby uchronić się przed bombardowaniem. Stale wracała do wojny, musiała przeżyć ogromną traumę. Nam samym ona się udzielała i do dziś w nas żyje. Z wdzięczności za ocalenie życia rodziny, ale też i wsi babcia wystawiła przed domem figurę Matki Bożej – opowiada Joanna, jedna z wnuczek Józefa.

Mateusz Koczwara podkreśla, że z dokumentów i relacji o J. Kozubie wyłania się postać patrioty, walczącego o niepodległość Polski, potrafiącego wiele poświęcić.

– Można mieć w życiu jakieś wartości, ale jeśli nie są warte, by oddać za nie życie, to trudno nazywać je wartościami. Józef miał takie, za które nie wahał się ponieść najwyższych konsekwencji. Będąc patriotą, kochał również swoją rodzinę, której starał się zapewnić byt, choć musieli wiedzieć, że wiele ryzykują – mówił historyk.

Warto jednak podkreślić, że ta historia ma też drugiego bohatera – Marię Kozub, która w niezwykle dramatycznej chwili musiała wybrać między dwiema miłościami. Józef już nie żył. Zostały dzieci. I życie, o które należało się zatroszczyć. Dzięki jej bohaterstwu i ocalonej przez nią rodzinie pamięć o żołnierzu AK jest wciąż żywa.

KS. ZBIGNIEW WIELGOSZ

FOTO GOŚĆ

blank

Podobne artykuły

Back to top button