Wywiad z Kamilą Kansy. Piękno jest tym, co mnie karmi i podtrzymuje
Wystawa prac Kamili Kansy otwarła tegoroczny Miesiąc Papieski w Powiatowej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Brzesku. Kamila Kansy urodziła się w Brzesku. Jest absolwentką filologii polskiej, ale zaczęła zajmować się fotografią, w której tworzy swoje niezwykłe, nasycone religijną symboliką prace.
Kamila Kansy w brzeskiej bibliotece / zdjęcia <==
O wystawie „Blisko” w brzeskiej książnicy, sakramencie małżeństwa i Bogu, który daje się poznać poprzez piękno, w wywiadzie mówi Kamila Kansy.
Kamila Kansy: Rzeczywiście, to słowo – szczególnie w kontekście pierwszej wystawy w Brzesku, moim rodzinnym mieście – niesie w sobie wiele znaczeń. Spotyka się w nim co najmniej kilka aspektów z mojego życia, które pragnęłam, aby stały się jakimś wspólnym mianownikiem dla tego wydarzenia. „Blisko”, bo cieszę się będąc odnalezioną przez Boga niespełna 10 lat temu, przywróconą do wiary żywej, nauczoną miłości uzdalniającej do bycia właśnie blisko, w odróżnieniu od bycia na dystans, zamkniętą w pozornie bezpiecznej samowystarczalności. „Blisko”, bo jednym z wątków obrazów, które zostały wyselekcjonowane na tę wystawę, jest motyw bliskości czułej, materialnej, ale też bliskości kontemplacyjnej, melancholijnej tęsknoty, anamnezy Raju, a więc bliskości nie tak oczywistej, choć mającej moc przenikać najgłębiej i karmić duszę pokojem wypływającym z ciemnej pewności wiary. Wreszcie „Blisko”, bo w dorosłym życiu odkrywam znaczenie miejsca, skąd pochodzę – przestrzeni niemożliwej do zastąpienia żadną inną: gdzie przyszłam na świat, gdzie mam swój rodzinny dom, gdzie bawiłam się na osiedlu, gdzie chodziłam do szkoły, gdzie przyjmowałam sakramenty, skąd wyjeżdżałam i gdzie wracałam, gdzie żyją moi rodzice, gdzie cierpiałam i gdzie splotłam swoje życie z drugą osobą, gdzie wreszcie razem z mężem zamieszkaliśmy ponad dwa lata temu. Sprawą nie do przecenienia jest ta wielka łaska i dobro, dające nam w tym świecie i czasie szansę uchronić się przed wykorzenieniem, przesadzeniem, dosłownie wyrwaniem z ziemi naznaczonej historią przodków i swoją własną historią.
ZW: Uczestnicy wiele razy dzielili się wrażeniem, że zaprasza ich Pani do swojego osobistego świata. Wydaje się jednak, że w sztuce nie ma tak prostego przełożenia. Ile w Pani pracach jest siebie samej, a ile artystycznej kreacji kogoś, kto zaczyna żyć własnym, nieautorskim życiem?
KK: Otrzymuję wiele wiadomości, jakoby osoby stykające się z moją twórczością czuły się zaproszone do mojego autentycznie osobistego świata. Nie będzie na pewno przesadą, jeśli powiem, że tkanką obrazów czy tekstów, które publikuję w Internecie jest moja codzienność, bieżące przemyślenia i natchnienia, często zakotwiczone w aktualnych przejawach pór roku i duchowej dynamice. Z drugiej strony jednak banałem będzie powiedzieć, że obraz mojej osoby jest w sposób nieunikniony kreacją w takiej mierze, w jakiej wybieram to, co publikuję. Jest to dla mnie zarazem ograniczające, jak i uwalniające. Ograniczające, bo mam świadomość, że staję się w ten sposób poniekąd sama obrazem, w którym odbiorcy mojej twórczości lokują swoje własne emocje, przemyślenia i odczucia uruchamiane przez moją sztukę, wskutek czego utożsamiają mnie z tymi wrażeniami. Jednocześnie jest to uwalniające, bo kreacja staje się bardzo zagęszczoną treścią umożliwiającą intensywne poznanie mnie przez innych na odległość, przez co bardzo często nasze spotkania w listach, na ulicy, w kawiarniach czy na wernisażach są spotkaniem jak gdyby znajomych dusz, są bardzo szczere, głębokie i otwarte na emocje. Tę możliwość, jaką daje mi sztuka, bardzo sobie cenię i jestem za nią wdzięczna. Ostatecznie jednak, jeśli pyta Ksiądz wprost o relację pomiędzy artystyczną kreacją twórcy a rzeczywistym, realnym, codziennym życiem, to odpowiem, że twórczość jest dla mnie formą głębokiej modlitwy, wyrażającej pragnienie tego, „aby mi się stało” w pełni to, co na obrazach udaje mi się lepiej lub gorzej ukazywać tylko fragmentarycznie.
KK: Małżeństwo stało się dla nas dwojga przestrzenią schronienia, faktycznym domem w tym świecie, bo wniosło w nasze pojedyncze i osobne życia to, co właśnie ma moc wnieść sakrament – nowy, wartki strumień łaski otwarty specjalnie dla nas, czułą i bardzo wyraźną obecność Boga, która – nie ma co oszukiwać – daleko przekroczyła nasze wszelkie wyobrażenia. Dlatego małżeństwo jest nieustannie powracającym tematem mojej twórczości, bo jest źródłem inspiracji – zdaje się, że niewyczerpywalnym. Z mężem poznaliśmy się w bardzo młodym wieku, bo mając zaledwie 16-17 lat. Przeszliśmy przez – nazwijmy to tak – wiele „wariantów” relacji, które proponował znany nam świat, ale dopiero teraz z perspektywy czasu widzę, że dzięki łasce nawrócenia i jej intensywnej, synchronicznej pracy w nas, byliśmy w stanie stworzyć głęboką więź miłości, o jakiej nigdy wcześniej nie śmiałabym nawet marzyć, która była całkiem poza zasięgiem tego, co mogłabym doświadczyć w świecie proponowanych mi realnie wzorców. Tak się przedziwnie składa, że wbrew pozorom sakrament małżeństwa nie był w naszym przypadku owocem głębokiej i żywej wiary, lecz przeciwnie – najważniejszą bramą do tychże. Stał się niejako obietnicą, której Pan dotrzymuje wobec nas i w której ulokowaliśmy nasze szczęście. W tym sensie rozumiemy bardzo szczególnie czym jest miłosierdzie Boże, gdyż zostaliśmy dosłownie uratowani przed alternatywnym biegiem wydarzeń, który nieuchronnie wiódł nie tylko do naszej małej, prywatnej – każdego z osobna – katastrofy, ale też do zubożenia dobra, którym dzisiaj możemy się dzielić. Dopiero w tym kontekście lepiej rozumiemy sens tego, że tak wiele węzłowych wydarzeń naszego życia związanych było skądinąd z moim parafialnym, brzeskim kościołem pw. Miłosierdzia Bożego. A jeśli chodzi o bliskość? Co tu dużo mówić – znamy się z mężem już 20 lat, więc bliskość w różnych momentach tej relacji miała różne wymiary. Słusznie zauważył Ksiądz, że osoby w relacji są zawsze różne i do końca pozostaną obce. Chociaż obce, to może nie do końca właściwe słowo. Może lepsze byłoby „inne”? Od jakiegoś czasu bliska jest nam personalistyczna wizja relacji, w której napięcie pomiędzy fundamentalną innością dwojga osób, nieprzekraczalną innością a małżeńskim pragnieniem stania się jednym, jest źródłem zarówno pokory przed tajemnicą, jakim jest drugi, inny człowiek, ale też miłości, która może zostać ukierunkowana poprzez wolny akt woli w nieustannie potwierdzany wybór. Bliskość jest wtedy uświadomieniem sobie tej cudownej dyspozycji do bycia w sakramentalnej więzi z drugim – więzi, która zakorzeniona w Bogu nieodwracalnie i na trwałe, realnie – jak pragnę wierzyć – zmienia strukturę świata. A jak ta bliskość objawia się praktycznie? W żadnym razie nie jest to coś spektakularnego, bo na przykład we wspólnej samotności, gdy milczymy, spacerując polami wzdłuż miedzy.
—
Foto Gość
ks. Zbigniew Wielgosz / Tarnowski Gość Niedzielny