Zostawiamy jedynie ślady, jak samochody, którymi podróżujemy przez życie.
Dwadzieścia lat temu przy tarnowskiej katedrze, gdzie wikariuszem był ks. Wojciech Werner, odbył się pierwszy zlot zabytkowych samochodów, wtedy współorganizowany przez tarnowskich amatorów garbusów. Od dziesięciu lat zlot odbywa się przy kościele pw. Miłosierdzia Bożego w Brzesku, gdzie proboszczuje ks. Wojciech, przeszczepiając na lokalny grunt swoje zamiłowanie do samochodów, które zdążyły się już tak zestarzeć, że stały się zabytkowe.
Przyjeżdżam zbyt późno, żeby napatrzyć się na ponad 150 samochodów ustawionych wokół kościoła, plebanii, domu katechetycznego i na parkingu obok parafialnego terenu. Strażacy, widząc koloratkę, kierują mnie na plac przy plebanii, w sam środek alei, którą wypełniają uczestnicy zlotu i brzeszczanie, a pewno i mieszkańcy regionu, którzy dowiedzieli się o spotkaniu. Czuję się trochę jak eksponat, który w ostatniej chwili przyjechał na wystawę. Ludzie spoglądają na mój wóz, ale bez zainteresowania.
– Po prostu jest za młody – śmieje się ks. Werner, którego spotykam na placu. Posłusznie ustawiam samochód z boku, obok milicyjnego poloneza, traktora i wozu strażackiego, czyli wśród tych, którzy żywią i bronią.
Idę oglądać. W oczy rzucają się amerykańskie okręty limuzyn, są jednak rodzynkami, pośród znajomych mi małych i dużych fiatów, mercedesów, skód i volkswagenów.
– Ja jestem fanem małych fiatów. Z 15 lat jeździłem maluchem. Kupiłem go w latach 70. XX wieku. Robiłem wtedy w Hucie Katowice i tam dostałem talon na samochód. Z pięć lat czekałem na ten talon, bo każdy chciał go dostać. A kiedy już mi przyznali, to okazało się, że nie miałem tyle pieniędzy, żeby kupić wymarzonego fiacika. Ale brat dołożył i tak stałem się szczęśliwym właścicielem samochodu. Myślę o nim z wielkim sentymentem. Był sprawny, na głowę nie padało… Cieszę się, że jest tych maluchów jeszcze sporo i można sobie przypomnieć dzięki nim dawne czasy – mówi pan Władysław.
Wśród uczestników spotykam kogoś, kto pomaga odzyskać starym samochodom drugie życie.
– Jestem mechanikiem i poza pracą, w ramach swojej pasji, zajmuję się wskrzeszaniem tych bądź co bądź motoryzacyjnych zabytków – mówi pan Piotr.
Na spotkanie przyjechał z żoną Gabrielą mercedesem gelendą.
– Jest głośny, kanciasty, taki kwadrat na kółkach, ale siedzi się w nim bardzo wysoko i czuje się komfortowo – mówi pani Gabriela.
Bardziej opływowe kształty ma Volkswagen T3, należący do pana Jana z Tarnowa. Pochodzi z lat 80. XX wieku i na początku miał zupełnie użytkowe przeznaczenie.
– Taki kanciak do wszystkiego. Obecnie zamieniłem go na minikamper, którym jeździmy z żoną na krótkie wypady np. do Szczawnicy. Dzięki temu stał się naszym towarzyszem, a nawet przyjacielem. Dzisiaj traktuję go jako samochód reprezentacyjny, którym jeździmy na zloty. Jestem pasjonatem starej motoryzacji, mam sentyment do tych wozów sprzed lat, pewno dlatego, że sam mam ich już trochę na karku – uśmiech się uczestnik brzeskiego zlotu.
Muszę przerwać rozmowę i zwiedzanie, bo proboszcz woła przez megafon na Mszę św. W kazaniu porównuje ludzi do starych samochodów.
– By mogły jeździć, trzeba je było czasem wyremontować, a czasem i wskrzesić, dając im drugie życie, a później dbać, by jeździły. Czy nie jest tak z nami i Jezusem, który jak Boski mechanik naprawia nas, ratuje od zniszczenia, czasem wskrzesza, żebyśmy mogli dojść do nieba? – pyta ks. Werner.
W czasie kazania sięga po stare zdjęcie sprzed 20 lat, które przedstawia uczestników pierwszego zlotu, jaki odbył się w Tarnowie.
– Niektórzy z nich już tam, mam nadzieję, dotarli. My jesteśmy jeszcze w drodze i wciąż potrzebujemy Boskich interwencji, czasem cudów, ale Bóg jest dobry i wysłuchuje naszych modlitw – dodaje duchowny.
Potwierdzam, że tak jest – mówi Jan Szydłowski, którego spotykam po Mszy siedzącego w swoim czwartym już w życiu maluchu.
– Pierwszy miał nawet blaszane zderzaki… Byłem mechanikiem i mogłem mieć lepsze samochody, ale wybrałem małego fiata i zostałem mu wierny. Zakochałem się w nim. Na tego, którego mam teraz, jest już wielu kupców, ale obiecałem zostawić wnukowi – śmieje się pan Jan.
Od ks. Wernera wiem, że mój rozmówca jest też codziennie na Mszy św. i adoracji.
– Proboszcz mówił mi, że mam już tyle lat, że nie muszę codziennie być w kościele, ale obiecałem sobie, że dokąd będę miał siły, będę przychodził. Pamiętam czasy, kiedy nie można było się modlić i chodzić do kościoła. To było w wojsku, za głębokiej komuny. Oficer chodził po sali i nasłuchiwał, czy któryś z żołnierzy czasem nie odmawia wieczornego pacierza. Usłyszał, że coś szepczę. Stanął nad moim łóżkiem i powiedział: „Szydłowski, wy się modlicie!”, ale ja nie przerywałem modlitwy, choć pomyślałem, że pewno pośle mnie na plac na jakieś mordercze ćwiczenia. Ale nie, oficer odszedł i później nawet pomógł pojechać na przepustkę… Doznałem w życiu wielu łask i jestem Panu Bogu za to wdzięczny, także za każdy bezpiecznie przejechany kilometr – dodaje pan Jan.
Niedługo po Mszy św. można było jeszcze nacieszyć oczy zlotem historii na czterech kółkach. Pobłogosławione przez księży samochody ustawiły się powoli w kolumnie i wśród klaksonów opuściły przykościelny plac, ruszając do Wał-Rudy na drugą część zlotu. Na placu został jeszcze mój samochód posłusznie stojący obok milicyjnego poloneza i strażackiego żuka, które nie ruszyły jeszcze z miejsca, ale pewno i one to zrobią, jak pozostałe auta. W końcu wszyscy stąd odjedziemy.
—
foto i video: Maciej Mazur
Ks. Zbigniew Wielgosz
Galeria zdjęć